Nie stać mnie na oszczędzanie… Czy naprawdę?

Są momenty w życiu, gdy pieniędzy jest po prostu mało. Są sytuacje, gdy wydaje nam się, że odłożenie nawet niewielkiego kapitału graniczy z cudem. Najprościej powiedzieć wtedy: Nie oszczędzam, bo nie mam z czego. To pułapka, w którą łatwo wpaść. O wiele trudniej natomiast się z niej wydostać.

Zacznijmy zatem od zmiany sposobu myślenia. Często do oszczędzania podchodzimy w niewłaściwy sposób. Powtarzamy sobie: Zacznę oszczędzać, gdy poprawi się moja sytuacja finansowa, gdy dostanę podwyżkę, gdy spłacę kredyt, itp.

Reklama

Zgoda, są sytuacje w życiu, gdy naprawdę trudno wygospodarować dodatkowe pieniądze z myślą o oszczędzaniu. Strata pracy i przedłużające się bezrobocie, pętla zadłużenia, z której niełatwo się wydostać - to sytuacje, które skutecznie uniemożliwiają odkładanie pieniędzy. Gdy sporą część domowego budżetu pochłania kredyt hipoteczny, od lat nie dostaliśmy podwyżki, pracujemy za 12 zł za godzinę - to zniechęca do myślenia o przyszłości. Nie planujemy ani krótko-, ani długoterminowych celów oszczędnościowych, powtarzając wciąż, że przecież nie mamy z czego odkładać pieniędzy.

Zgoda, są sytuacje w życiu, gdy naprawdę systematyczne budowanie kapitału na "czarną godzinę" czy z myślą o emeryturze jest niemożliwe. Czy niskie, ale regularne dochody są jednym z powodów, dla którego nie powinniśmy myśleć o przyszłości? Może zabrzmi to prowokująco, ale nawet niewielkie kwoty wpływające miesięcznie na rachunek nie powinny być podstawą do tego, by nie oszczędzać. Tym bardziej, że sytuacja finansowa polskich rodzin systematycznie poprawia się.

Skrajne ubóstwo dotyka Polaków coraz rzadziej. W 2016 r. było to już 4,9 proc. społeczeństwa (spadek z 6,5 proc. w porównaniu do 2015 r.). GUS za główny powód poprawy warunków bytowych rodzin wskazał lepszą sytuację na rynku pracy, wzrost wynagrodzeń i program Rodzina 500+, co głównie przełożyło się na poprawę sytuacji rodzin wielodzietnych. Dla tych 4,9 proc. społeczeństwa odkładanie pieniędzy może być niezwykle trudne. A dla reszty?

Oczywiście jak pieniędzy jest mało, to cel na który odkładamy pieniądze powinien być odpowiednio określony i dobrany do możliwości. Tak samo jak odkładane co miesiąc, tydzień, albo każdego dnia kwoty. Nie patrzmy na innych. Nie słuchajmy dobrych porad sąsiadów, którzy chwalą się tym, że odkładają na wycieczkę do Chin lub nowy samochód. Realizujmy własne cele, odkładając nawet 1-2 złote dziennie do słoika w kuchennej szafce.

Po co oszczędzać skoro dobrze zarabiamy? Mamy na to jeszcze czas. Po co oszczędzać, skoro będą to niewielkie kwoty? Nic z tego przecież nie będzie. Potrafimy, niezależnie od sytuacji finansowej, uzasadnić sobie na wiele sposobów, dlaczego nie warto odkładać pieniędzy.

W odkładaniu pieniędzy na przyszłość nie zawsze chodzi o to, żeby uzbierać pokaźną kwotę na nowy drogi samochód, którego najczęściej nie potrzebujemy (bo na dojazd do pracy wystarczyłby mniejszy i bardziej oszczędny), na wycieczkę do Chin lub nowy 75-calowy telewizor. W oszczędzaniu chodzi o wyrobienie dobrych nawyków i odkładanie na przyszłość, nawet jeśli nie jest to jasno określony cel. Rzecz w tym, żeby nie wpaść w błędne koło "nie odkładam, bo nie mam z czego", aby nie ulec przekonaniu, że nie mogę oszczędzać, bo obecna sytuacja mi na to nie pozwala. Nie chodzi o to, by snuć ambitne plany o bogactwie, o odłożeniu milionów, ale o znalezienie nawet niewielkich kwot w domowym budżecie. Gdy pieniędzy jest mało, to oszczędności też będą niewielkie. Co nie znaczy, że są one bez znaczenia. W chwili finansowego załamania domowego budżetu - będziemy mogli sięgnąć po odłożony kapitał bezpieczeństwa. W momencie, gdy sytuacja finansowa się poprawi (spłata kredytu, znalezienie lepiej płatnej pracy, itp.) - to oszczędności też wzrosną, bo zadziała wypracowany wcześniej nawyk odkładania.

Nieważne ile zarabiasz, ważne ile wydajesz pieniędzy. Tak samo, jak nieważne ile wydajesz, ważne ile jesteś w stanie zaoszczędzić. Tylko od nas zależy jak te wartości będą się kształtować. Można przecież wydawać więcej niż się zarabia i żyć ponad stan, ratując się pożyczkami i kredytami. Można - nawet przy niewielkich dochodach - odłożyć kilkaset złotych na czarną godzinę i spać spokojniej, gdyż w razie nieoczkiwanego wydatku nie musimy pożyczać pieniędzy. Czy zarabiamy 2 tys. zł czy 20 tys. zł miesięcznie, a odkładamy 10 proc., to tak jakbyśmy realizowali ten sam plan oszczędnościowy. Chociaż kwoty będą różne zarówno po stornie oszczędności jak i wydatków, technicznie - z matematycznego punktu widzenia - odkładamy 10 proc. dochodów. W taki sam sposób dbamy o przyszłość. Jeśli z zainwestowanego kapitału 1 tys. zł i 100 tys. wypracowujemy rocznie zysk odpowiednio 50 zł i 5 tys. zł, to osiągamy taką samą efektywność i wyniki (5 proc.). Dobrze, ale lepiej odkładać 2 tys. zł niż 200 zł... Problem w tym, że oszczędności, które mamy powinniśmy odnosić do wydatków miesięcznych, które ponosimy.

Niekiedy pieniędzy brakuje i odłożyć nie ma najzwyczajniej z czego... Innym znów razem sytuacja wymaga, by odłożone pieniądze wydać.

Jeśli dochody nie pozwalają na opracowanie długoterminowego planu oszczędnościowego i odkładania każdego miesiąca 10-20 proc. pensji, to nie pozostaje nic innego jak poszukanie oszczędności w codziennych wydatkach. Może to być systematyczna wymiana żarówek na LED i dzięki temu generowanie oszczędności na zużyciu prądu. Oszczędności na wodzie, gazie, na abonamentach - to pierwszy krok, który każdy powinien przejść. Być może nie musimy tyle płacić za telefon komórkowy, stacjonarny - pomimo tego, że nie już używany - wciąż na wszelki wypadek opłacamy. Niekiedy warto rozważyć sprzedaż samochodu, który - nawet jeśli tego nie dostrzegamy - potrafi być wydatkową studnią bez dna. Jeśli żyjemy w mieście z komunikacją miejska warto rozważyć przesiadkę na autobus bądź tramwaj. Pozwoli nam to zaoszczędzić nie tylko na paliwie, ale również ubezpieczeniu i cyklicznych przeglądach.

pk

Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy

Partnerzy